Polska scena reportażu to od lat przestrzeń wielkich nazwisk i tematów-petard.
Jest co czytać, jest z czego wybierać. Nasi reporterzy wchodzą śmiało i głęboko w struktury społeczne
i kulturowe. Krążą dookoła nich. Badają. Analizują. Otwierają wnętrza bohaterów; za pomocą dziennikarskiej chirurgii rozkładają człowieka na czynniki pierwsze. Żonglują pytaniami-kluczami, dzięki którym my, czytelnicy, możemy z dystansu przyjrzeć się temu, co w ludziach siedzi, zastanowić się, co z czego wynika, pospekulować nad skutkami.
Rozpoczynając lekturę reportażu, nie należy niczego zakładać z góry.
To nie zabawa w zgaduj-zgadulę, lecz zaproszenie do refleksji: jakie jest moje stanowisko w sprawie? Utożsamiam się z bohaterem, czy jest mi zbyt obcy? Chcę wiedzieć o Wielkich Problemach świata, czy taka wiedza nie jest mi do niczego potrzebna?
Reportaż to łączenie jednych kropek z drugimi, płynne przechodzenie od punktu
A do B, dążenie do celu, którym ostatecznie powinna być – często niewygodna lub niewiarygodna, ale zawsze – prawda.
To chodzenie po grząskich gruntach ludzkiej natury, raport o stanie świata.
Raport – wybitny – dał nam w tym roku Tomasz Patora.
Reportaż totalny o machlojach w łódzkim pogotowiu – aferze z początku lat 2000, znanej z łamów „Gazety Wyborczej”.
O ludziach, którzy mieli ratować zdrowie i życie, a którzy zdecydowali się robić na odwrót i dorabiali się na trupach. Dobijali na nieboszczykach targu.
W warstwie głębszej to rozprawa na temat moralnej kondycji człowieka
w ogóle i zadań współczesnego dziennikarstwa (…)włożyć kij w mrowisko, by z historii łódzkiego pogotowia dowiedzieć się czegoś o nas samych.
Kij w tę historię został włożony po mistrzowsku. Patora, dwukrotny zdobywca nagrody GrandPress, od pierwszej do ostatniej strony udowadnia, że wie, co robi. Ręczy za przekazywane nam słowa.
Znalazł dla opowieści idealny rytm: szybko idziemy po śladach do faktów, przez statystyki i liczby do wyników, po nitkach do kłębka. Tekst napisał z rozmachem (jak na wielowątkowy temat przystało), ale treściwie i rzeczowo. W ponad trzystustronicowej książce nie ma miejsca na ani chwilę nudy.
„Łowcy skór” – tytuł zanęca: o czym to?
Czy Kowalski wie, że firmy pogrzebowe miały z pogotowiem dogadane trupy? Umowy polegające na łapaniu tytułowych skór? O co chodzi? Czy Kowalski wie, że pracownicy pogotowia zabijali (lub, jak kto woli, dobijali), kiedy tylko nadarzyła się okazja i tym sposobem latami kręciło się koło łapówkowej fortuny? Nie wie.
Czy wie, że człowieka chorego na wysypkę można zabić w karetce?
Że można na oczach rodziny (tutaj czas to pieniądz, mamona powinna płynąć szybko) człowiekowi można wstrzyknąć pavulon (jednym zastrzykiem rach-ciach), który nie nadaje się do ratowania życia?
Nie, bez tego reportażu Kowalskiemu nie przeszłoby przez myśl, że takie historie działy się na prawdę.
To przecież nie mieści się w głowie; wykracza daleko poza skalę znanych nam polskich absurdów społecznych. A tak właśnie było.
Unde malum? Skąd?
Za autorem prześlizgujemy się przez mroczne zakamarki psychiki bohaterów, idziemy po drogach chciwości, podstępu i okrucieństwa. Czołgamy się przez przyczynowoskutkowość.
Przyglądamy się rodzinnym historiom lekarzy, zaglądamy za kulisy edukacji kierowców karetek, analizujemy sposoby spędzania czasu wolnego sanitariuszy – autor odmalował portrety psychologiczne – wnioski musisz/możesz wyciągnąć sam. Obserwujemy momenty, w których zwykły człowiek, będący świadkiem zła, pęka: policjanci, w doborze określeń celnych i dosadnych, nazywają ten stan rozj*baniem: emocje kipią, a człowiek ma wszystkiego dość, byle tylko zrzucić z siebie ciężar wiedzy. Jesteśmy świadkami doniosłych chwil, w których człowiek zrzuca z siebie brzemię i – poprzez opowiedzenie tego, co wie – stawia kropkę w swoim życiorysie i zaczyna „nowe życie”.
(…) poznałem nieco Polskę i obowiązujące w niej reguły gry, ale nadal trudno mi pojąć, dlaczego nieudacznicy, którzy ponieśli najbardziej spektakularne porażki, zamiast odejść w zapomnienie, wciąż pną się po szczeblach kariery – pisze Patora, dając czytelnikowi impuls do namysłu.
On sam nie wydaje sądów, nie wygłasza opinii, lecz – opisami gestów, mimiki twarzy, używanych słów – otwiera przed nami głowy tych, którzy TAM byli i TO robili. Wplata w narrację dialogi i sceny. Czytelnik ma więc wrażenie, że jest obserwatorem w miejscu akcji. Niczego nie trzeba sobie wyobrażać ani dopowiadać. Autor prowadzi za rękę, jak gdyby mówił: usiądź, zobacz, poczuj. Wejść w głowę zabójcy, jak cudownie to brzmi?
Ostatecznie dziennikarskie śledztwo Patory postawiło przed sądem kilku sprawców. Pytanie, czy było to zamierzonym celem, bo dziennikarz przecież według autora: nie jest od karania winnych i zbierania dowodów. Nie jesteśmy agentami, nie jest też naszą rolą pomaganie organom ścigania w wymierzaniu sprawiedliwości. Jesteśmy tylko po to, by opowiadać czytelnikom, widzom czy słuchaczom, jak naprawdę wygląda świat, w którym żyją.
Jak to z reportażem bywa, pytaniami wynikającymi z tematu, pytamy samych siebie: czy zawód, który wykonuję, wybrałem z przekonania, czy z braku laku? Jeden z bohaterów tłumaczył, że od początku pracy w ratownictwie medycznym nie chciał, ale taka się trafiła, więc wziął i dlatego…
Jeżeli brakuje mi kompetencji w danej dziedzinie, może lepiej nie będę podawał się za specjalistę? Jeden z lekarzy nie wiedział, jak poprawnie przeprowadzić reanimację, ale reanimować próbował… Czy, jeżeli jestem świadkiem przestępstwa, powinienem zareagować? Wielu wiedziało, mało komu chciało się coś zrobić.
Nie ma złudzeń: taki był swego czasu kawałek naszego polskiego świata. Gdyby ktoś mi tę historię opowiedział, nie uwierzyłabym.
Po lekturze wierzę i wiem. Wszyscy powinniśmy wiedzieć.