Opublikowano: 2024-12-22

Najważniejszy jest cel

Daniel chodzi przez świat. Właśnie wrócił z miesięcznej wędrówki przez Kenię, zimą przeszedł Laponię. Wkrótce planuje pokonać najdłuższy pieszy szlak świata przez dwa kontynenty, dwadzieścia jeden krajów. Na tego typu podróże ciało i duch muszą być dobrze przygotowane. O pozytywnym nastawieniu, życiu chwilą i żyrafach opowiada Daniel Korzeniewski.

Daniel chodzi przez świat. Właśnie wrócił z miesięcznej wędrówki przez Kenię, zimą przeszedł Laponię. Wkrótce planuje pokonać najdłuższy pieszy szlak świata przez dwa kontynenty, dwadzieścia jeden krajów. Na tego typu podróże ciało i duch muszą być dobrze przygotowane. O pozytywnym nastawieniu, życiu chwilą i żyrafach opowiada Daniel Korzeniewski.

Marlena Dumin: Wędrujesz przeważnie sam. Wielu ludziom po dłuższym czasie samotności – szczególnie w ekstremalnych warunkach, głowa odmówiłaby posłuszeństwa. Daniel Korzeniowski: A moja głowa na wędrówkach jest spokojna i właściwie nie myślę o tym, że idę sam. Tak jest i już. Jeśli ktoś mi towarzyszy, to dobrze, ale kiedy nie, to też dobrze. Naprawdę, nie mam problemu z byciem samemu. Poza tym w drodze spotykam przecież mnóstwo osób, z którymi mogę porozmawiać, pobyć. Sami zaczepiają i pytają, dokąd idę i po co. Spotykam przyjaznych i dobrych ludzi. Dbam o swoją pozytywną energię i wierzę, że dzięki temu takich właśnie spotykam. Dzięki edukacji psychologicznej powoli zaczynamy rozumieć, że od czasu do czasu wręcz wskazane jest pobyć samemu, ale ty jesteś sam miesiąc! Ja już tak chodzę od piętnastu lat, przyzwyczaiłem się. Raczej jestem introwertykiem (co może ułatwiać sprawę), ale jednocześnie jestem otwarty na kontakty i nowe osoby. Nie mam problemów z komunikacją. Lubię ludzi, interesują mnie ich historie. Ale lubię też być sam i tyle. Na wędrówkach publikuję w moich social mediach, więc przez to też jakby nigdy nie idę sam – moje relacje na instagramie śledzi spora grupa odbiorców. Mimo wszystko... Koncentruję się na zrobieniu trasy. Na przejściu z punktu A do punktu B. Na wyprawie najważniejsza jest wyprawa, myśli mi nie uciekają. W momentach ekstremalnego wyczerpania, załamania pogody, gdy wszystko mam mokre, jestem przemarznięty albo brakuje mi jedzenia, przychodzą chwile zwątpienia, żeby może zrezygnować, ale trwają bardzo krótko. Gdy dochodzę do granicy wytrzymałości, nie mam siły czy jestem niewyspany, są myśli: iść czy nie iść... no idź! Mówię sam do siebie. Znajdź miejsce, gdzie się podsuszysz, wykąpiesz, wypierzesz, odpoczniesz i już! I ruszam dalej. I może to jest sposób na skuteczny odpoczynek od czarnowidztwa i rozmyślań nad marną kondycją świata. Sposobem jest koncentracja na tu i teraz. Moje myśli są tam, gdzie jestem fizycznie, a nie na przykład w mojej codziennej rutynie w Szwecji, gdzie mieszkam. Wszystko, co dzieje się w moim życiu jakby samo z siebie, wyparowuje mi z głowy. Jeśli pojawi się jakiś nieprzewidziany kłopot, koncentruję się na rozwiązaniu go. Ja sam nie wymyślam problemów, jestem nastawiony pozytywnie. Ważne, żeby było jedzenie, suchy, ciepły nocleg. Koncentracja na chwili obecnej daje mi komfort psychiczny i pozwala czerpać głęboką przyjemność z podróży. Gdybyś dostał zawału albo niedźwiedź napadł na twój namiot?

Spokojnie, to żaden problem. Mam przyrząd działający na zasadzie GPS. W razie gdybym nagle potrzebował pomocy, przyciskiem SOS mogę połączyć się z amerykańską bazą ratowniczą – oni przekazaliby najbliższym służbom moje współrzędne geograficzne i w ten sposób prawdopodobnie byłbym uratowany. Szczerze? Kiedy tracę zasięg telefoniczny, to myślę: ale świetnie, nareszcie mam czas naprawdę dla siebie. Wtedy maksymalnie zajmuję się tym, żeby rozbić sobie jak najlepszy obóz, ugotować jak najlepsze jedzenie, dobrze wypocząć. Jak to ja, cieszę się chwilą. Połowę trasy w Kenii ze względów bezpieczeństwa przeszedłeś z przewodnikiem Daviem. Nie znaliście się przed startem. Jak wam się razem szło? Zaskoczyło od razu. To było niesamowite. Od początku była między nami wspaniała energia. David jest świetnym człowiekiem – otwartym, pomocnym, troskliwym – ale, co chyba ciekawe, miał więcej strachu niż ja. Nasłuchał się dużo, był dobrze poinformowany, że na naszej trasie zdarzają się porwania. Grupy Asz-Szabab – z somalijskich radykalnych organizacji terrorystycznych, - napadają na turystów, wyłudzają wielkie okupy. Nic takiego nam się na szczęście nie przydarzyło. David, mimo że miał nieodpowiednie buty i przez to mnóstwo bolesnych pęcherzy problemy ze stopami, szedł bez żadnego marudzenia i był fantastycznym przewodnikiem. Jestem mu bardzo wdzięczny. Między nami nie było ani jednego spięcia. Ja uważnie słuchałem jego, a on mnie. Decyzje podejmowaliśmy na podstawie zdania tego, kto miał lepsze argumenty. W dzień, kiedy zostałem na trasie sam, było mi trochę dziwnie. Nagle nie miałem się do kogo odezwać. Ale to była kwestia jednego, dwóch dni, żeby przestawić się na tryb: od teraz idę sam. No tak. Laponię – też w skrajnych warunkach atmosferycznych – przeszedłeś sam. Szwecja to mój kraj, który znam. Przede wszystkim znam język, więc wszędzie mogłem się dogadać, jedzenie (w przeciwieństwie do Kenii) było łatwo dostępne. Po prostu – z przewodnikiem czy bez, - codziennie się pakuję i idę w stronę mety. Idąc w pojedynkę, robię nawet więcej kilometrów. Jestem bardziej zorganizowany, bardziej ostrożny. Wiem, że jestem zdany sam na siebie i to jest fajne. W ekstremalnym mrozie - 32 stopni Celsjusza. Zawsze powtarzam, że nie ma złej pogody, tylko źle przygotowani ludzie (ja z gruntu jestem dobrze przygotowany). Mrozy powodowały problem z wodą pitną. Wszystka woda, którą przygotowałem na pierwsze dni, zamarzła w ciągu doby. Wtedy spadło mi morale, sam siebie pytałem ,,po co mi to’’ (śmiech). Ale przemyślałem, co i jak z tą wodą zrobić i znalazłem rozwiązanie. Szedłem sporo kilometrów na dzień, sporo po ciemku, co było wyzwaniem, ale dla mnie to już bez różnicy, czy idę w sumie tysiąc, czy dwa tysiące kilometrów. W Laponii zimą dni są krótkie, trwają sześć godzin. Ostatecznie wszystko jest tylko kwestią nastawienia psychicznego. Wszystkie niedogodności można przepracować w głowie, a ja – tak uważam – bardzo dobrze sobie z tym radzę. Na pomysł przejścia najdłuższego pieszego szlaku łączącego dwa kontynenty, liczącego ponad 23.000 km wpadłeś... po powrocie z Tanzanii, po zdobyciu Kilimandżaro. Od wtedy coś nie daje mi spokoju, coś mi mówi: wracaj tam. Trasa zaczyna się w RPA w Afryce, a kończy w Magadanie w Azji. Jest najdłuższym pieszym szlakiem na świecie, nikt jeszcze jej nie przeszedł, pokonanie jej szacunkowo zajmuje trzy lata. Wizja tej wędrówki nie wychodziła mi z głowy.

Zacząłem się uczyć, czytać, sprawdzać co i jak. Czy to jest w ogóle możliwe i bezpieczne. Wstępny research wykazał, że zostanę zjedzony, porwany albo zabity. Na chwilę odpuściłem. Ale po jakimś czasie to marzenie wróciło, znowu nie mogłem spać, myślałem: to nie może być niemożliwe. Przecież są ludzie, którzy przejechali tę trasę rowerem, przeszli poszczególne odcinki. Wreszcie napisałem do podróżników, którzy wielokrotnie byli w Azji i Afryce. Tak, jak się spodziewałem, potwierdzili, że zły PR obu kontynentów jest przesadzony. I tak zdecydowałem, że przejdę ten szlak. To jest... Możliwe! Po udanych wyprawach przez Laponię i Kenię teraz projekt stał się dla mnie jeszcze bardziej realny i ekscytujący. Zdobyłem doświadczenie w zimowych warunkach i w tropikalnym klimacie, sprawdziłem się. Wiem, że ani Syberia ani kraje afrykańskie nie będą mi straszne. Wszystkie moje obawy zniknęły. Przekonałem się, że mój organizm, czyli ciało i umysł, dadzą sobie radę. Polski konsulat w Kenii odradzał pieszą wyprawę przez ten kraj, ze względu na zbyt duże ryzyko utraty zdrowia, a nawet życia. Skomentowałeś krótko na swoim fanpejdżu, że nie boisz się podjąć ryzyka, śmierci też nie. Szczerze? Ja niczego się nie boję, nawet śmierci. Wierzę, że przyciągamy właśnie to, czego się boimy i z tego wynika, że lepiej się nie bać. Jeżeli potrafisz odsunąć na bok lęk i emanujesz energią pozytywną – tą prosto z serca, miłością, optymizmem i uśmiechem, wszystko toczy się dobrze. Wierzę, że tak jest. Strach działa tak, że ogranicza człowieka – zabiera uśmiech, podwyższa poziom adrenaliny, zmienia aurę na negatywną. Strach nie jest konstruktywny. Blokuje człowieka, blokuje przed robieniem rzeczy, które uszczęśliwiają. Mówisz, że ta wyprawa stała się twoim życiem, a śmierć jest częścią życia. Moją filozofią życia jest życie po życiu – teoria, że się odradzamy. Jest we mnie ciekawość, co jest po śmierci. Czasem miewam takie myśli, że na chwile chciałbym ujrzeć, zajrzeć tam na drugą stronę i wrócić. Ale cóż, nie prowokuję tego (śmiech). Brak lęku przed śmiercią pozwala mi spokojnie dążyć do celu. Zrozumienie natury życia i śmierci. Czym jest życie i czym jest śmierć. Codziennie coś umiera, coś się rodzi. Zrobiło się spirytualnie. Wiem, że należysz do Klubu Miłośników Książki „Potęga Podświadomości”. Ta książka pomogła mi zrozumieć, jak działa świadomość i podświadomość. Dzięki niej wprowadziłem w życie medytacje, pootwierałem swoje czakry, odblokowałem energie, które przepływają w organizmie. Dzięki temu mogę świadomie kreować swoją rzeczywistość. Pamiętasz swój moment przełomowy, kiedy powiedziałeś sobie: zbieram się i od teraz będę robił to, co naprawdę chcę? Jakoś do dwudziestegosiódmego roku życia nie wiedziałem, po co ja żyję. Naprawdę. Nie widziałem celu. Życie zdawało mi się być ciągiem monotonnych zdarzeń: praca dom, praca dom. Szukałem sensu życia i jakoś nie mogłem go zdefiniować. Znamy to. ... i przełom nastąpił dzięki wędkowaniu. Zamieszkałem w Szwecji, zacząłem wędkować – to takie klasyczne oderwanie od rzeczywistości. Jeździłem nad jeziora, szukałem coraz większych zbiorników. Im dalej na północ kraju, tym większe jeziora, większe ryby, większe szanse na złowienie. W ten sposób odkryłem piękno natury i nabrałem do niej szacunku. Zachwyciłem się. Kiedy kolega zaproponował wędrówkę przez norweskie fiordy, nie wahałem się.

Tam wtedy nastąpił porządny przełom. Uświadomiłem sobie: świat jest piękny, niesamowity, różnorodny i zaplanowałem, że zwiedzę Parki Narodowe w Szwecji. Przeszedłem je raz dwa, wędrowanie wciągnęło mnie niesamowicie. Poczułem, że to jest coś dokładnie dla mnie i tak chodzę po świecie od piętnastu lat. Jaką rolę podczas wyprawy odgrywa rozsądek? Jest bardzo ważny. Podpowiada, jak eliminować zagrożenia. Na przykład co jakiś czas zameldować się na komisariatach policji, powiedzieć o swojej obecności, zamiarach na trasie, zostawić swoje namiary. Trzeba bardzo dokładnie analizować bieżącą sytuację, warunki, rzeczywistość. Nigdy nie jesteśmy w stanie wszystkiego do końca przewidzieć, więc trzeba być elastycznym. Przy niewyspaniu automatycznie spada tempo marszu, należy więc rozsądnie wyliczyć, ile kilometrów da się pokonać. W Kenii nie poszedłem przez centrum Nairobi. Tam jest kosmiczny chaos, nie da się chodzić, tym bardziej z wózkiem, więc poszedłem obok, obwodnicą. Mroźne, zimne powietrze wysusza przy oddychaniu, tak samo jak gorące na pustyni. Po dniu wędrówki zauważyłem, że wszystko mi zamarza. Woda zamarza, jedzenie zamarza, gaz nie odpalał. Musiałem więc szybko zmodyfikować plan: kupiłem dwa dodatkowe termosy. Gdybym zdecydował, że próbuję iść bez nich, prawdopodobnie bym zamarzł. Odwaga to cecha, którą się ma albo nie, czy można się jej nauczyć? Można się nauczyć, to znaczy wypracować ją poprzez konfrontację z tym, czego się człowiek boi. Postrzegania niewygody jako przygody też? Wszystkie niedogodności są w głowie. Gdy człowiek raz spróbuje wędrownego trybu życia i zacznie się integrować z naturą, staje się bardziej elastyczny. Będzie mu łatwiej koncentrować się na tu i teraz. Jeżeli nie myjesz się przez trzy dni i nareszcie ktoś podarowuje ci dziesięć litrów wody – wyobraź sobie, jakie to szczęście! We wszystkich problemach dobre jest to, że prędzej czy później znikają. Opowiedz o spotkaniach z ludźmi, o momentach wzruszenia. W Kenii zagapiłem się i poszedłem trzy kilometry w złą stronę, musiałem przejść przez w wioski w górach. Byłem tam ogromną atrakcją turystyczną: mieszkańcy pierwszy raz widzieli białego, tam generalnie turyści nie docierają. Po południu zatrzymałem się na posiłek, zbiegła się cała wioska, najważniejsze osoby w społeczności, w tym wódz, który osobiście podziękował mi za wizytę i wyraził wdzięczność, że zakupiłem tam posiłek. Dla nich to było niewiarygodne, że ot tak do nich zawędrowałem. Zadawali dużo pytań. Myśleli, że Europa płynie mlekiem i miodem. Tego, że musimy zapierdzielać po 8/12 godzin, żeby związać koniec z końcem, nie wiedzieli. W ogóle Kenijczycy byli mi bardzo życzliwi, chętni do pomocy. Moim zdaniem my tutaj w Europie jesteśmy zamknięci na drugiego człowieka. U nas każdy siedzi z nosem w smartfonie, dwa metry od siebie, przechodzi się obojętnie obok siebie. W Kenii często obserwowałem, jak jeden drugiemu pomaga, to bardzo budujące. Obserwowałeś też piękno przyrody. Z zimowej wyprawy zapamiętałem widok śniegu i szronu po horyzont, wszystko dookoła białe, to ma ogromny urok. I renifery! Dużo reniferów.. Łosie, lisy, niedźwiedzie. W Kenii idziemy drogą, a tu nagle na poboczu stado strusi. Całkowity kosmos. Nie uciekały, szły sobie spokojnie, dziubały trawkę, a ja miałem przywilej je obserwować. I widoki. Niesamowicie czerwona ziemia, a w tle dzikie żyrafy.

Daniel, po co ci to całe wędrowanie? Odkrywam, poszukuję, zwiedzam. Słowem: szukam nowego. To stało się moją pasją, moim życiem. Teraz żyję od wyprawy do wyprawy.



© Copyright 2024, All Rights Reserved by Marlena Dumin

  • social-media-icon
  • social-media-icon