Historia jakich wiele: rozbite małżeństwo, uzależnienia, nastolatkowie pozostawieni sami sobie – w tego rodzaju kombinacji trudno o bohaterów tryskających elan vital.
Oglądamy ludzi w ich bólu istnienia, którego przyczyny są dość jasne, tak jak jasne jest, że happy end nie zawsze jest możliwy.
„Wieloryb” to film o bólu i goryczy, które jeśli odpowiednio szybko nie zostaną uleczone są – jak w tym przypadku – nie do zatrzymania.
Podobnie jak gigantyczne ciało Charliego, urastają do rozmiarów ponad ludzkie siły.
Ojciec, córka, matka. Kochanek już po drugiej stronie świata, ale nadal siejący zamęt.
Pokój, lodówka, syf. Opiekunka, bez której już dawno byłoby po wszystkim.
Żal, rezygnacja, smutek to emocje przewodnie. Jest kilka scen przyjemności (Charliego z literaturą, Charlie myślący o miłości do córki). Chwilki, sekundy. Za krótko, by miały znaczenie. Są raczej symbolem życia, które nigdy się nie wydarzy, które go ominęło – kolejnym bolesnym ukłuciem.
Tempus fugit, czas ucieka. To przeraża każdego, a szczególnie człowieka chorego. Najszczególniej tego, który wie, że umrze. Charlie wiedział, że umiera. Co może zrobić ten, który wie, że właśnie przeżywa swoje ostatnie dni?
On przepraszał. Przepraszał i przepraszał. Robi się mdło od tego (jakkolwiek szczerego i przemyślanego) „przepraszam”. Odniosłam wrażenie, że chorobliwa otyłość głównego bohatera nie jest „gwoździem programu” lecz ,,odsyłaczem‘‘ do dwóch spraw: ciało może stać się więzieniem, a tym samym człowiek sam sobie największym wrogiem. Dwa: jeśli prześpisz właściwe momenty, kiedy należy – coś zrobić – życie bardzo szybko mówi: kolejka przegapiona i na wiele jest już za późno. Czas jest tutaj nieubłagany. Było, minęło, nic już nie wróci.
Game is over, twój pech. Film rozpisany na ostrych emocjach, dotykający trzewi w przenośni i dosłownie. Mimo że akcja filmu rozgrywa się w jednym pokoju, pytań prowokuje wiele: co doprowadza człowieka do stanu rozpaczliwego? Czy zawsze można (lub warto) spróbować jeszcze raz?
Charlie na kolejne razy nie ani ochoty, ani siły. Poddał się. Utopił w bagnie, które sam (czy na pewno?) sobie stworzył. A może zabrakło mu szczęścia? Przecież przepraszał i wcale a wcale tego wszystkiego nie chciał.